Radosław Rudziński 2023-03-05 komentarze
Kobiety do garów!? Taki tytuł budzi słuszne oburzenie, ale niekoniecznie kiedy mówimy o zakładach ceramicznych produkujących naczynia. Czy rola kobiet w funkcjonowaniu mirostowickiej „Ceramiki” została doceniona? Czy bez kobiet zakład w ogóle mógłby istnieć?
Nie da się ukryć, że na stanowisku dyrektora nigdy nie zasiadła w Mirostowickich Zakładach Ceramicznych żadna kobieta. Nie było ich też na stanowiskach wicedyrektorskich. Gdy czytamy artykuły prasowe z tamtych lat na temat zakładu, próżno w nich szukać dominacji kobiet.
Dyrektorzy, mężczyźni, organizowali pracę zakładu, planowali długoterminowo, zajmowali się problemami technicznymi.
Stanowiska kierownicze wymagały jednak nieco innych kompetencji. Oprócz umiejętności organizacji pracy bardzo ważną rolę odgrywają tu tzw. umiejętności miękkie, czyli np. utrzymanie właściwych stosunków interpersonalnych w zespole, zdolności komunikacyjne, troska o relacje czy umiejętności negocjacyjne.
Nie chciałbym stosować zbyt wielu uproszczeń, czy posługiwać się stereotypami, więc poprzestanę na tym, że wyniki badań amerykańskiej neuropsycholog Louann Brizendine, jednoznacznie wskazują, że w relacjach międzyludzkich i w empatii kobiety biją mężczyzn na głowę.
Ale czy naprawdę potrzebujemy potwierdzenia w badaniach naukowych? Czy nie wystarczy spojrzeć ile czasu poświęcają relacjom kobiety, a ile mężczyźni?
W 1955 roku dyrektorem MZC zostaje Lech Manugiewicz. Być może właśnie ta naturalna intuicja sprawiła, że zaczął równie często powoływać na stanowiska kierownicze kobiety co i mężczyzn.
Jednak nie zawsze tak było. Dopóki zakład produkował tylko cegłę klinkierową prym na stanowiskach kierowniczych wiedli mężczyźni, choć kobiety równie ciężko pracowały na produkcji. Na zdjęciu powyżej widzimy na przykład panie pracujące przy produkcji cegły: Adelę Felis (Grajcar), Janinę Mroczyńską, Annę Saratowicz i panią Lamperską.
Dopiero, gdy do produkcji weszły produkty bardziej finezyjne, szkliwione i ręcznie zdobione, kobiety zasiliły kadrę kierowniczą. W działach biurowych zaś, całkowicie przejęły palmę pierwszeństwa.
W zakładzie funkcjonowały całe działy produkcyjne, gdzie zatrudnione były tylko kobiety. Należała do nich np. szkliwiernia. Pokrywało się tam wstępnie wypaloną ceramikę szkliwem.
Po spryskaniu specjalnym pistoletem, lub zanurzeniu w wannie ze szkliwem naczynia robiły się matowe, szare, nieciekawe. Lecz po drugim wypaleniu szkliwo zmieniało kolor i fakturę piękniejąc w oczach, niczym gąsienica zmieniająca się w motyla.
Drugi dział to malarnia. Tu jeszcze bardziej potrzebna była delikatna i jednocześnie pewna ręka. Jeśli ktoś uważa, że ręczne zdobienie ceramiki to długa i żmudna czynność, to bardzo by się zdziwił podglądając przy pracy mirostowickie malarki jak chociażby Jadwigę Szymańską, czy Wiesławę Grajcar. Kilka sekund i filiżanka pomalowana. Ale ta umiejętność nie wzięła się znikąd, to doświadczenie tysięcy godzin przy pracy.
Kobiety zdominowały również laboratorium, które było takim zakładem w miniaturze. To tutaj powstawały nowe szkliwa. To tutaj opracowywano mieszanki glin do produkcji porcelitowych naczyń i galanterii. To tutaj testowano i przeprowadzano cały proces produkcyjny, by potem wdrożyć go na szeroką skalę.
Laboratorium kierowane było przez Apolonię Korczowską, która wróciła z Syberii do Polski w 1946 roku i zamieszkała wraz z bratem w okolicy Mirostowic Dolnych. Właśnie poszukiwano ludzi do pracy w lokalnej cegielni. Praca była ciężka, bo należało najpierw zakład odgruzować, a nie było żadnych maszyn czy urządzeń, które mogłyby w tym pomóc. Wszystko wynoszono ręcznie, na własnych barkach.
Apolonia Korczowska była osobą bardzo pracowitą i sumienną, co dostrzegł dyrektor Manugiewicz i wysłał ją do technikum ceramicznego w Krotoszynie. Po ukończeniu szkoły otrzymała zadanie zorganizowania laboratorium, a po pewnym czasie objęła w nim stanowisko kierownicze.
Gdy w zakładzie rozpoczęto produkcję porcelitu, co było ogromnym przedsięwzięciem, została kierowniczką produkcji, czyli osobą odpowiedzialną za prowadzenie całego, nowo powołanego działu porcelitu. Nie czuła się jednak dobrze na tym stanowisku i poprosiła, by mogła wrócić do laboratorium. W zakładzie przepracowała 25 lat i odeszła z niego piątego maja 1973 roku.
Przejmujące są słowa, które wypowiada w swoich wspomnieniach:
Byłam i jestem zadowolona, że mogłam wnieść swój wkład w rozwój mojego zakładu pracy. Mile wspominam ten czas, bo wiele się nauczyłam, wiedzę zdobyłam dla siebie i mogłam się nią dzielić z innymi.
Nie byłam ciężarem dla społeczeństwa.
Historia tej niezwykłej kobiety pokazuje, że pojęcie „słaba płeć” nie oddaje prawdy o kobietach. Przeżyła Syberię jako dziecko, gdzie straciła rodziców i dwoje rodzeństwa, a pozostałymi opiekowała się jak matka. Podjęła pracę, wykształciła się i kierowała pracą laboratorium.
Każda z osób pracujących w Mirostowickich Zakładach Ceramicznych wniosła w nie swój wkład. Inne zadania spoczywały na mężczyznach, a inne na kobietach. Niewątpliwie należy docenić wszystkich, lecz bez kobiet ten zakład nie byłby taki sam. Wszak to one wpływały na ostateczny wygląd produkowanych wyrobów, a przecież kupujemy oczami.
Mirostowicka ceramika odniosła sukces, z którego wszyscy pracownicy mogą być dumni. Czy udałoby się go osiągnąć bez kobiecej załogi?